wtorek, 2 lutego 2016

Recenzja czekolady gorzkiej z Wedla

Dzisiaj tak typowo fit. Jakoże bardzo interesuję się tą strefą życia, jest mi ona właściwie nieodłączna, to często będą pojawiać się tu posty o takiej tematyce. Na pierwszy ogień idę z recenzją czekolady od wszystkim nam znanej i zapewne lubianej marki Wedel. Ogółem moje podejście do słodyczy jest specyficzne. Ma to swoje uzasadnienie, ale nie rzucajmy się na głęboką wodę. Kiedyś napiszę.

Czytam skład wszystkiego, co kupuję, jem, a jeżeli nie mam takiej możliwości- nie jem. No chyba że jestem u kogoś w gościach i odmówienie byłoby po prostu niekulturalne, to w myślach kalkuluję, co może się znajdować w danej potrawie, ile tłuszczy, węgli, białka itd. Jednak staram się unikać takich sytuacji, gdyż wzmagają one mój dyskomfort psychiczny, a to pociąga za sobą katastrofalne konsekwencje...

Oczywiście, nie wiem wszystkiego, a gama rzeczy dodawanych do żywności jest  wielka, więc często kupuję coś i dopiero po wygooglowaniu dowiaduję się informacji o niektórych składnikach. Kiedyś na przykład kupiłam proteinowy batonik firmy Sante. Patrząc na skład myślałam,że jest w sumie nie najgorszy, ale dla pewności sprawdzę w domu. No i cały dzień w szkole głodna chodziłam, bo nie mogłam zjeść czegoś niepewnego. Taka już jestem. Okazało się ,że dobrze zrobiłam nie jedząc go, ale już nie pamiętam konkretnych składników, które były niekorzystne. Być może kiedyś zagłębię się i w ten produkt.

Moja jedna babcia od dobrych 15 lat daje mi i moim siostrom gorzkie czekolady. Co jej nie zapraszamy na herbatę, ciasto, urodziny czy jakąś inną ostrą imprezę, to ona ZAWSZE przynosi dla nas gorzką czekoladę. I zawsze Wedlowską właśnie. Nie byłoby w tym nic złego- można pomyśleć, że dba o nasze zdrowie i woli, abyśmy pasli się gorzką czekoladą aniżeli mleczną, która ma miliony cukrów prostych i innych świństw. Problem w tym, że dawno,dawno temu powiedzieliśmy jej, iż nie przepadamy za gorzką czekoladą.

Aktualnie nie jest to prawda, gdyż ja takową ubóstwiam. Ale nie spożywam tej od Wedla, gdyż zagłębiłam się w jej skład.

"CZEKOLADA GORZKA
Składniki: Miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, emulgatory( lecytyna sojowa, E476). Aromat. Masa kakaowa minimum 64%"

Zwykły śmiertelnik podrapie się po głowie i będzie się zastanawiać, co mi przeszkadza w takim składzie. Otóż, dobra gorzka czekolada zawiera miniumum 70% kakaa. Kiedyś patrzyłam tylko i wyłącznie na zawartość kakaa. Teraz, gdy moja wiedza jest większa, nie podobają mi się jeszcze dwa składniki. Mianowicie lecytyna sojowa oraz E476.

Czym jest lecytyna sojowa?
Jest to mieszanina fosfolipidów i steroli. Czyli mieszanina dwóch rodzajów tłuszczy, z których jeden jest alkoholem należącym do steroidów. Lecytyna jest bardzo ważna dla naszego organizmu- poprawia pamięć, buduje błony komórkowe, obniża poziom złego cholesterolu. Ponadto opóźnia proces starzenia się , zwiększa przyswajalność witamin A,D,E,K( tych rozpuszczalnych w tłuszczach). Soja stanowi dobre źródło białka i potrafi ukoić układ nerwowy człowieka żyjącego w wielkim stresie.

Wszystko super i fajnie zatem dlaczego Curly się czepia?

Generalnie chodzi mi o to,że większość soi uprawianej obecnie na świecie jest ,niestety, genetycznie modyfikowana, a nie znamy jeszcze przecież skutków takich roślin na nasz organizm. Dlatego podchodzę do tego tak sceptycznie. Nie ufam niczemu, co nie pochodzi w pełni od naszej planety. No, pewnie zdarzą się wyjątki. Ale ogólnie produkt zawierający chemiczne gówna spisuję na straty.

Lecytyna sojowa może kryć się w żywności pod symbolem "E 322".

A co to takiego E476?
Większość ludzi , gdy zobaczy jakieś "E" od razu pomyśli, że musi to być coś szkodliwego. Cóż, znikąd się ta teza nie wzięła, bo w większości przypadków rzeczywiście tak jest, ale nie zawsze. Pewne zdrowe substancje są również oznaczane pod literą "E" , zapewne dla zwykłego uproszczenia. Ale o tym może kiedy indziej się rozpiszę.

E476 należy do substancji, których wpływ na człowieka nie jest do końca zbadany, jednak z testów na zwierzętach wynika, iż podawanie tejże substancji wpłynęło na powiększenie ich wątroby i nerek. Nie wiadomo jaka ilość jest dla człowieka niebezpieczna, ale dla własnego spokoju nie spożywam produktów żywnościowych zawierających E476.

Ale właściwie po co dodaje się to do czekolad?
A po to, aby poprawić ich konsystencję. Niby nie byłoby w tym nic złego, po prostu producenci dbają o konsumentów i chcą zapewnić im wyroby jak najwyższej jakości. Guzik prawda.

Tutaj obowiązuje zasada "coś za coś". Jeżeli jakaś czekolada zawiera E476 możemy być pewni, że składnik ten został umieszczony zamiast któregoś innego, istotnego składnika. A jaki składnik jest niezwykle ważny w czekoladzie?

Tak, kakao.

Trochę słabo się sprawa przedstawia, prawda? Za pomocą tego emulgatora, początkowo wartościowy produkt, traci swoje dobre działanie na nasz organizm. Producentom to oczywiście na rękę, gdyż takie wyjście jest o wiele tańsze.

W bliżej nieokreślonej przyszłości stworzę post o markach czekolad, które polecam, bo już niejednokrotnie natknęłam się na takie bez dodatku lecytyny sojowej, czy E476. Musimy się zawsze liczyć z tym, że im lepszy skład tym wyższa cena. Jednak myślę, że jest to poniekąd dobre- czysta moralność nie pozwoli nam zjedzenia całej tabliczki w jeden wieczór, jeżeli zapłacimy za nią 10 zł.

Pozdrawiam, Curly Hair.

2 komentarze:

  1. Rozumiem Twój sceptycyzm. Z drugiej jednak strony - równie dobrze nawet jabłko ze straganu u miłej starszej pani na targu może być GMO. O co chodzi? A o to, że krzyżowanie gatunków to również jest modyfikacja genetyczna, a więc GMO.
    Co do emulgatora E476... Niestety, teraz ciężko jest znaleźć czekoladę bez niego. Na szczęście - są jednak jeszcze producenci, którzy nie dodają do swoich (niektórych) czekolad tego składnika. To dobrze, przynajmniej ktoś.
    Podsumowując: obecność lecytyny sojowej mi nie przeszkadza, natomiast E476 (lub, jak kto woli: polirycynooleinian poliglicerolu) to coś, czego staram się unikać. Generalnie - cały czas próbuję stworzyć listę produktów wolnych bez szkodliwej chemii w składzie. Jeśli uda mi się to - pewnie podzielę się nią na blogu.
    Trzymaj się, Curly! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw odniosę się troszkę do Twojego poprzedniego posta, bonie chcę pisać w dwóch miejscach. Wydajesz się naprawdę interesującą osobą. Mimo, że Twoje posty są dość obszerne, mnie czyta się je z przyjemnością. Chyba brakowało mi tu takiej osoby, jak Ty. Przyznam, że najlepiej czytało mi się fragment o muzyce, a dokładnie gitarze. Bo sama gram od wielu lat na gitarze. To jest moją ogromną pasją. Dlatego uśmiechnęłam się, gdy o tym wspomniałaś.

    Co do czekolad. Wiedza naprawdę przydatna. Raczej nigdy się w to nie zagłębiałam. Unikam czekolady, bo mam na nią uczulenie, choć gorzką lubię, ale niestety - muszę z niej całkowicie zrezygnować.

    Czekam na kolejny wpis. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń