poniedziałek, 8 lutego 2016

Zmiany?

Kurczę, a jednak jest ktoś, kto czyta moje wypociny. Bardzo mi z tego powodu miło i dostałam jeszcze większy zastrzyk motywacji! No bo przez czas, gdy nie dodawałam żadnych postów już z milion razy zmieniłam zdanie, ale o tym chyba uprzedzałam,że pewnie tak będzie. Myślałam sobie "co ja ,głupia, mam do przekazania?". No, właściwie to nadal nie wiem. Istnieje tak dużo blogów o podobnej tematyce do mojej, większość z nich jest taka optymistyczna i zaraża motywacją do zdrowego stylu życia czy po prostu do ŻYCIA. A ja wątpię, iż mój blog będzie takim miejscem, gdzie ludzie mogliby znaleźć taką zachętę. Jednakże po powtórnym przemyśleniu mojej całej idei stwierdziłam, że chyba niepotrzebnie się zamartwiam. Na swoim blogu publikuję to, co chcę. Proste, prawda? 

A mogę przysiąc, iż nie będzie to zbyt optymistyczne miejsce w sieci, gdyż moja osoba nie jest optymistyczna. Zamierzam tu pisać, co mi chodzi po głowie w mniejszym lub w większym stopniu, a zapewniam, że zdecydowanie nie są to najmilsze rzeczy. Niektóre sprawy ,które poruszę, mogą pogorszyć czyiś stan psychiczny, ale nie zamierzam brać za to odpowiedzialności, bo sama jestem odpowiedzialna tylko za siebie i myślę, że każdy powinien sobie to uświadomić. Czytacie na własną odpwoiedzialność, to właśnie chciałam przekazać. Nie będę się nad  nikim niańczyć, bo zawsze mnie cholera strzela, gdy okoliczności mnie do tego zmuszają. Przynajmniej tutaj chcę się tego wyzbyć. Mam nadzieję,że rozumiecie.

Po tym długim i zapewne nudnym wstępie przechodzę do konkretów. Otóż dzisiaj nie mam ochoty na żaden czysto teoretyczny post ze sfery fitnessu,zdrowia czy czegoś tam na czym "się znam, choć tak naprawdę się nie znam, ale udaję". Dziś chcę właśnie podzielić się swoimi ostatnimi myślami, wydarzeniami z życia, czy coś. 

Mam teraz ferie. Dokładnie, leci mi drugi tydzień. Równo za tydzień będę musiała wrócić do tego cholernego budynku, który przyprawia mnie o dreszcze. Do klas przypominających mi poczekalnie u lekarza, do korytarzy, które przypominają te z psychiatryka, a co najgorsze i najważniejsze- do ludzi, których w połowie nie toleruję i którzy mnie niemiłosiernie denerwują. No i do nauczycieli, którzy pałają do nas istną niechęcią. A my to odwzajemniamy. Oczywiście, mam w szkole osoby, za którymi wprost przepadam i pośród których przebywanie jest przyjemnością. Ale co z tego, skoro ,przykładowo, do mojej rozmowy z tą osobą wtrąci się ni stąd, ni zowąd ,osoba, którą mam ochotę zasztyletować przy każdej możliwej okazji i psuje cały przebieg zdarzeń? 

Ferie= dużo wolnego czasu. No i zauważyłam, że to na mnie źle działa. Przez pierwszy tydzień postanowiłam sobie,że odpocznę. Zapieprzałam ostro przez ostatni miesiąc, to teraz chociaż tydzień mi się należy. Miałam na mysli odpoczynek od codziennych obowiązków, takich jak nauka, rozwiązywanie zadań, desperackie myśli o maturze. No dobra. Praktykowałam to. Ale jak się okazało przyniosło to złe skutki, gdyż zwolniło mi się miejsce na rozmyślanie o sobie. Tak jak przez cały styczeń nie liczyłam kalorii(choć były dni załamania) ,tak teraz do tego wróciłam. Jednego dnia zrobiłam głodówkę, bo nie mogłam ze sobą wytrzymać. Następnego dnia powiedziałam sobie" daj spokój, bądź cierpliwa, a wszystko się ułoży w twoim organnizmie". Teraz ochota na powrócenie na dawny tor odżywiania jest ogromna. Zwłaszcza, gdy widzę jak to odbija się na przykład na wyglądzie mojego brzucha. Jestem strasznie przewrażliwiona i po każdym posiłku lecę do łazienki, podnoszę bluzkę i patrzę w jakim stopniu się wydął. Jeżeli w znacznym, następnego dnia jem mniejsze porcje jedzenia. Mam obsesję zwłaszcza na punkcie dolnego odcinka brzucha, gdyż przez cały czas, nawet gdy zaczęłam ćwiczyć i nie jeść słodyczy, nie mogłam się pozbyć stamtąd tłuszczu. Potem odkryłam ,że ,owszem, mam tam tłuszcz, ale nie w tym problem. Do około grudnia 2015 miałam w zwyczaju jeść kolację przed 18, mimo że nie byłam głodna. Głupi stereotyp i ślepe wierzenie w niego. Przez grudzień nauczyłam się czekać cierpliwie do momentu aż zgłodnieję i wtedy jeść. To zostało ze mną do dzisiaj. 

Zainstalowałam sobie aplikację MyFitnessPal na komórce i spisuję tam wszystko,co jem i to tak sprytnie mi oblicza. Bardziej zależy mi na gramach poszczególnych substancji odżywczych(białka, węgle, tłuszcze) niż na kaloriach samych w sobie, ale wiadomo, nie mogę się powstrzymać od patrzenia na nie. Ustawiłam, iż chcę utrzymać obecną wagę. mam tę aplikację tydzień, a z 3 razy zmienialam z "utrzymanie wagi" na "spadek o 0,5 kg tygodniowo". Taa, odwieczna walka(znajome słowa, czyż nie?). Boję się trochę, że ta aplikacja również stanie się moją obsesją, ale nie potrafię z niej zrezygnować. To chyba już samo w sobie świadczy o początkach obsesji... Chyba.

Cholera, po napisaniiu tego wszystkiego dociera do mnie, że ciągle oszukuję samą siebie. Niby 2 miesiące temu wybrałam walkę o lepszą siebie pod względem psychicznym,a mam wrażenie, że nie posunęłam się ani o jeden krok, a wręcz przeciwnie, że cofnęłam się o dwa. 

Rozpaczliwie pragnę zmian. Potrzebuję ich ciągle. Bo nieustannie muszę mieć o co walczyć, nad czym pracować. Dlatego dzisiaj obcięłam włosy. Od czegoś trzeba zacząć, tak? Może jest to płytki przykład, ale , no nie wiem, dał mi jakoś kopa w tyłek. Nowe półrocze, nowa ja? Nie wiem. 

Moim kolejnym postanowieniem jest zaprzestanie picia kakaa. Ja je przygotowuję w taki sposób,że daję 1,5 łuyżeczki gorzkiego kakaa, zalewam odrobiną gorącej wody i daję obfitą łyżeczkę miodu i mieszam, aż grudki się rozpuszczą, dolewam mleka, ok 200 ml i do mikrofalówki. Takie "fit" kakao. Ale czuję, że muszę przestać je spożywać, bo przytyję. Boję się tego. Dlatego od jutra nie zamierzam go już więcej spożywać przez najbliższy miesiąc. 

Musze też przykładać się bardziej do nauki, ale nie zamierzam o tym zanudzać. 
Muszę intensywniej ćwiczyć.
Bardziej się rozwijać na wybranych przez siebie płaszczyznach.
Nie izolować się od innych. Rozmawiać, wychodzić, pomagać, okazywać miłość. 
Nie kłócić się o głupoty z ukochanym. A ZWŁASZCZA po alkoholu... 
Muszę być lepsza. I chcę. I będę.

Będę relacjonować przebieg mych postanowień. A w ogóle mam pytanie. Czy posiada ktoś glany? Bo ja sobie ostatnio kupiłam i tak sobie je zaczynam rozchadzać, aby się przyzywczaić (tak, już mam poobdzierane kostki) no i dziś jak wracałam od fryzjera, to sobie dwie pary skarpetek przedziurawiłam. Ma ktoś na to sposób? :D Nie dysponuję powalająco wielką ilością skarpet... 

Wybaczcie za zanudzanie. Musiałam.

Pozdrawiam, Curly Hair.

1 komentarz:

  1. Odnośnie klasy i braku optymizmu, to zdecydowanie mamy coś wspólnego, bo myślę podobnie. Super, że chcesz zaprzestać picia kakaa. Rozcieńczone wodą i posłodzone miodem nie ma tylu kalorii. Ja także powinnam zacząć ćwiczyć, ale mogę dopiero od końcówki lutego lub początku marca, co mnie frustruje, bo wiem, że dzięki większej aktywności, szybciej zaczęłabym chudnąć...
    Powodzenia, trzymam kciuki!

    http://43dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń